Przejdź do treści

Otworzyć skarbiec. Spór o teologię na uniwersytecie

Otworzyć skarbiec. Spór o teologię na uniwersytecie

Do postawionych we wcześniejszych numerach TP (25,26,28) pytań „gdzie studiować teologię?” oraz „jak ją uprawiać?” dorzuciłabym jeszcze inne, z pozoru banalne: kto ma ją studiować i dla kogo jest teologia? Oraz, mając na uwadze wymiar personalny i praktyczny: po co studiować teologię? Moje pytania zrodziła refleksja dotycząca przeróżnych oczekiwań i wymagań postulowanych czy też stawianych przez autorów poprzednich tekstów tym, którzy mają uprawiać teologię, a także znikoma, by nie powiedzieć zerowa, perspektywa zawodowa teologa świeckiego w Polsce. (Mniemam, że teologia, o której mowa, ma być teologią udostępnioną świeckim, nam, zwykłym śmiertelnikom.)

W obecnych czasach jesteśmy świadkami intensywnego rozwoju teologii. Ksiądz R.E.Rogowski zauważa, że „wektorami tego rozwoju może być zarówno przedmiot teologii, jak i sam podmiot uprawiający teologię.” Pisze też, że w pierwszym wypadku mamy do czynienia z „teologią obiektywną”, w drugim z „teologią subiektywną”. W ramach theologia credita na szczególną uwagę zasługuje teologia doświadczana: „Twórcą takiej teologii może być (…) każdy wierzący, przeżywający prawdę objawioną we własnym doświadczeniu wiary na swój indywidualny i niepowtarzalny sposób, reflektujący się w jakimś stopniu nad nią i w jakiś sposób uzewnętrzniający treść tych refleksji.” Tak pojmowana u swych źródeł teologia żyje i rozwija się w „środowisku wiary”, w sercu wierzącego. Aby uprawiać teologię niekoniecznie więc trzeba ją studiować ( na uniwersytecie czy na wydziale kościelnym). Uniwersytet nie jest niezbędny. Takie wnioski wysunęłam nieco przewrotnie z argumentacji P.Sikory.

Wizja teologii uprawianej na wzór św.Grzegorza z Nazjanzu czy Urs`a von Balthasara jest godna tego, by do jej spełnienia dążyć. Wątpię jednak bardzo, czy kościelne uczelnie rzeczywiście stwarzają świeckim większe szanse na uprawianie teologii niż uniwersytety. P. Sikora wyraża nadzieję, że „w przypadku uczelni kościelnych istnieje szansa uczynienia z nich prawdziwych szkół teologicznych, tzn. wspólnot wtajemniczonych w misteria wiary.” Wydziały teologiczne dla świeckich istnieją od wielu wielu lat w Polsce. Przyjmując kandydatów na studia stawiają im określone przez siebie wymagania, ale jak dotąd nic szczególnego w życiu polskiej teologii świeckich nie zaistniało. Czego więc brakuje, co stoi na przeszkodzie funkcjonowania świeckich teologów? Szlachetny i mądry obraz istoty teologii, ukazany przez P.Sikorę, jest w dużym stopniu idealistycznym; zawęża bardzo krąg „uprawnionych” do wtajemniczenia. Dotyczy według mnie bardziej życzenia i pragnienia realizowania istoty teologii niż realnych możliwości i uwarunkowań uprawiania teologii w Polsce.

Uznając zgodnie, że teologia jest żywą refleksją nad wiarą, nad spotkaniem człowieka z Bogiem, chciałabym w tym procesie upomnieć się jeszcze dosadniej niż K.Tarnowski o aspekt naukowości. K.Tarnowski pisząc o aparacie pojęciowym teologii, o jej narzędziach poznawczych i metodologii określa taką teologię „naukową”. Czyż to inna, jakaś nowa teologia? Dlaczego dokonujemy rozróżnień na teologię serca, wiary i teologię naukową? Bo taki podział jest widoczny w tej debacie. Stawiając nacisk na przeżycie, na świadectwo wiary, zaangażowanie w działalność w Kościele odsuwa się na plan dalszy wymóg naukowości. Nie idzie mi tu o ustalanie jakiejś hierarchii, ale o uwypuklenie faktu, że teologia jest nauką, a nie tylko osobistą refleksją. Może studenci na wykładach o Trójcy Świętej są znudzeni, bo teologii trynitarnej brakuje adekwatnego do naszych czasów i możliwości percepcyjnych aparatu pojęć? Może teologia trynitarna przemawia językiem archaicznym gdyż na skutek zaniedbań myślenia interdyscyplinarnego nie wypracowała języka umożliwiającego dzisiaj przekazanie Tajemnicy? Teologia potrzebuje nie tylko serca i wiary, potrzebuje także rozumu i wiedzy. Bytując wyłącznie w pierwszym środowisku wynaturza się w różne -izmy, bytując w drugim podcina swe korzenie.

K.Tarnowski zastrzega, że w teologii „nie chodzi jedynie o to, żeby chrześcijanin uzyskiwał nieco lepsze rozumienie tego, w co wierzy (…) Chodzi także o to, by świadczył o swojej wierze.” I znów posłużę się argumentem z serii każdy kij ma dwa końce: świadczyć o swojej wierze ma każdy chrześcijanin. Sama istota wiary zakłada przecież dzielenie się nią samą. Dlaczego o studiowaniu teologii na świeckich uczelniach nie można mówić bezinteresownie, bez tylu ale. Skąd ta ekonomia dawania i zysku? Dlaczego nie dać tym wszystkim, którzy chcą, okazji dla lepszego rozumienia wiary, dla lepszego rozumienia chrześcijaństwa? W naszej polskiej rzeczywistości edukacja religijna kończy się na szkole średniej; kończy się w momencie, gdy młody człowiek dopiero rozpoczyna życie na własny rachunek, na koszt osobistych poszukiwań i decyzji. Jaki dyskurs religijny, jaką pożywkę wiary oferuje mu Kościół? Działalność w jakiejś grupie lub organizacji przykościelnej, parafialnej; gazetę lub książkę; od czasu do czasu homilię naszpikowaną naukową terminologią na wzór wykładu teologicznego. To niezbyt wiele zważywszy, że działalność praktyczna nie rozwiązuje problemów intelektualnych ani nie systematyzuje wiedzy, a prowadzenie monologu prasowo – kaznodziejskiego stanowi tylko dorywczą i wybiórczą pomoc. P.Sikora z pewnym oburzeniem odnosi się do zrównania teologii i religioznawstwem zastrzegając, że są to dziedziny bardzo od siebie odległe. Zastanawiam się, czy to aż taki mezalians, jeśli teologię mieliby uprawiać lub jej się uczyć ci, których zakres wiedzy jest znikomy, a zastana wiara wiarą w pana Boga z siwą brodą lub ci, o których upomina się J.Makowski: wątpiący, agnostycy? Może niejednemu z nas potrzeba właśnie tych 5 lat studiów w jego dorosłym życiu po to tylko, by wierzyć i tę wiarę pielęgnować, tak po prostu?

Rozróżnienie pomiędzy teologią a religioznawstwem przypomina mi nieco odwieczny dylemat katechetów: czy uczyć na przykład egzegezy, eklezjologii, dogmatyki czy „uczyć” wiary, przekazywać ją przez modlitwę, świadectwo. Jak łączyć naukę religii z przekazem żywej wiary, z przybliżaniem wartości Bożych. Jedno nie wyklucza drugiego. Oba elementy katecheta usiłuje integrować. Podobnie winna czynić teologia otwarta na wszystkich. „Wiara rodzi się ze słuchania”, dlaczego więc bać się, że teologii mogą słuchać uszy nie-teologów? Wiara jest łaską. Potrzebuje współpracy, potrzebuje między innymi wiedzy i świadomej pracy umysłu. Mając na uwadze, czym jest uprawianie teologii, nie widzę przeszkód, by sztuki tej uczyć wszędzie tam, gdzie znajdzie się na to miejsce. Do roku 89-tego większość wydziałów teologicznych dla świeckich działających na przykład przy seminariach duchownych przyjmowała świeckich w swe mury. Nie tylko liczyły się wówczas metryki chrztu. Studiowanie w tym miejscu traktowane było zaszczytnie, ale i jako swoisty akt protestu wobec zakłamania ówczesnego reżimu. Studia oferowały wolność myśli i twórczej pracy. Ludzi na tych studiach łączyła pewna wspólnota poglądów społecznych czy politycznych. Jakoś nikt wówczas nie oponował, że taka sytuacja nie sprzyja sensu stricto duchowemu rozwojowi i religijnym badaniom. Tak samo i dziś: skoro teologii potrzebują różne dyscypliny naukowe (o zagrożeniach spowodowanych jej nieobecnością pisał ksiądz Węcławski), potrzebują jej ludzie (a tyle się pisze i mówi o zagubieniu człowieka we współczesnym chaosie wartości i śmiecia) to winna ona być właśnie tam, gdzie jej brak powoduje zło.

Mam jeszcze wątpliwości innej natury. Dotyczą one perspektyw zawodowych i statusu społecznego świeckich teologów. Nawet nie: co się stanie z tymi, którzy ukończą teologię na uniwersytecie, ale co się dzieje z tymi, którzy już ją ukończyli na uczelni kościelnej? W Polsce działa kilka (kilkanaście?) wydziałów teologicznych, które udzielają absolwentom tytułu magistra. Przypuśćmy, że jest ich rocznie 700-1000. I co dalej? Bardzo wąska grupa kontynuuje pracę naukową. Większość zapewne dokształca się i pracuje w innym fachu. Lub… uczy religii. Kiedy ktoś dowiaduje się, że studiowałam teologię, pyta lub konkluduje: to pewnie uczysz religii? Jest to jedyna funkcja łączona z teologią świeckich. Kilka razy spotkałam się ze strony księży wręcz z wyrzutem niezrozumienia: jak można skończyć studia teologiczne i nie uczyć religii? No właśnie. Czy Kościół potrzebuje świeckich teologów wyłącznie po to, by uczyli religii? A jeśli nie, to po co są Kościołowi potrzebni świeccy teologowie? Czy Kościół im ufa i jest gotowy obdarzyć ich wolnością twórczą, o której tak pięknie pisał K.Tarnowski? Nigdy nie słyszałam, aby w Polsce organizowano jakieś kongresy czy seminaria o zasięgu krajowym czy regionalnym dla świeckich teologów; nic mi nie wiadomo o czasopismach lub ośrodkach skupiających świeckich naukowców.

Biegunowość debaty dotyczącej nauczania teologii na uniwersytecie zawiera się trywializując, między powiedzeniem „nie rzucać pereł przed świnie” i przypowieścią o kobiecie kananejskiej, która prosiła Jezusa: „lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, , które spadają ze stołu ich panów”. Y.Congar mówił: „Teologia jest nauką, w której rozum chrześcijański upewniony i oświecony światłem wiary stara się myślą pojąć to, w co wierzy, czyli w tajemnice objawione z ich konsekwencjami”. Dlatego opowiadam się za przywróceniem tej nauce miejsca powszechnej dostępności; za otwarciem tego skarbca wszystkim używającym rozumu, wszystkim spragnionym Prawdy.

Publikacja: „Tygodnik Powszechny” 1998/34