Wyszydzenie
Wyszydzenie
Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go, potrząsali głowami, mówiąc: Ej, Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, zejdź z krzyża i wybaw samego siebie! Podobnie arcykapłani wraz z uczonymi w Piśmie drwili między sobą i mówili: innych wybawił, siebie nie może wybawić. Mesjasz, król Izraela, niechże teraz zejdzie z krzyża, żebyśmy widzieli i uwierzyli. Lżyli go także ci, którzy byli z nim ukrzyżowani.
A gdy nadeszła godzina szósta, mrok ogarnął cała ziemię aż do godziny dziewiątej. O godzinie dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: Eloi, Eloi, lema sabachthani, to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił. Niektórzy ze stojących obok, słysząc to, mówili: Patrz, woła Eliasza. Ktoś pobiegł i napełniwszy gąbkę octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić, mówiąc: Poczekajcie, zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, żeby Go zdjąć z krzyża. Lecz Jezus zwołał donośnym głosem i oddał ducha. Mr 15, 29-37
Po przeprowadzce do Torunia po studiach, a właściwie ucieczce z domu, odkryłam nowe światy. Kryzys wiary objął odwrócenie się od Boga. Gniew na Niego. Żal, że tyle cierpienia się na mnie zwaliło i jestem sama. Wydawało mi się, że bez wsparcia. Zaczęły się lata buntu, wielkiego: Nie. To już nie były wątpliwości. To była pewność: Boga nie ma, bo gdyby istniał, nie dopuściłby do tego, co mnie spotkało w okresie dojrzewania i wczesnej młodości. Podczas jednego z kilkudziesięciu wypadów w Tatry, napisałam:
Omamiona
wiatrem
słońcem
trawami
wybaczam Bogu brak miłości
przeżywam krótkie szczęście
Górska łza wpada
Do stawu na dno
Po kilku latach wróciłam, dojrzalsza, wyprostowana. Mając mur wód z prawej i lewej strony – moją przeszłość i depresję – patrzę z podziwem na Boga. Wyratował mnie, spełnia swoje obietnice, ulżył w cierpieniu, bo odkryłam dobrodziejstwa farmakoterapii. Gdy zaniosłam na terapię mego ojca, z którym nie miałam kontaktu ponad dwadzieścia pięć lat, usiadłam pewnego wieczora do modlitwy. O co mi naprawdę chodziło, skąd tyle żalu do Boga i lęku przed ojcem? Tak, wszystkie upokorzenia, pogarda, manipulowanie moimi uczuciami, wyśmiewanie się ze mnie. Okrutna zabawa dorosłego marionetką – córką. Taki charakter miała nasza relacja. To było sedno bólu. Gdzie byłeś wtedy Jezu? Otworzyłam Ewangelię Marka o wyszydzeniu Jezusa na krzyżu. Wówczas dotarło do mnie nareszcie po tylu dziesiątkach lat, że Jezus trwał przy mnie blisko, że zna te wszelkie upokarzające sytuacje, uczucia, a przy tym całkowitą bezsilność, bezradność, samotność. Przygwożdżony do krzyża odbiera wyzwiska, pogardę, szyderstwo – jak ja kiedyś. Tak, On to rozumie, rozumiał i solidaryzuje się ze mną. Poczułam miłość, wdzięczność, wzajemność. Niewyobrażalną ulgę zjednoczenia z Jezusem. Jego jednoczenia się ze mną.
Potem Jego modlitwa: „Boże mój, czemuś Mnie opuścił…” W tym wyznaniu zawarte są wszystkie moje bóle i wycia, jęki i zgrzytanie zębów, a raczej ich zaciskanie, łzy, bezsenne noce, próby unicestwienia. W tej Jego skardze brzmią wszystkie i moje grzechy niewiary w miłość, i oddalenia, pycha i gniew. Jezus umierał w Samotności. Mieści ona samotność dziecka, jego małe traumy, brak poczucia bezpieczeństwa, drogę przez życie w pojedynkę. Bezwzględne nastoletnie milczenie, niemożność nazwania swojego jestestwa, poczucie winy, nienawiść silną jak śmierć do bliskich, którzy nie są bliscy i za to do siebie. Wszystkie te butne odzywki: Ja się na świat nie prosiłam. Kilka lat później rany wywołane źle ulokowaną miłością, zawód, rozstanie. Tęsknota za bliskością, relacją.
Jezus przebył zaiste długą drogę. Choć tyle razy nie chciałam o Nim pamiętać, wciąż pamiętałam. W Jego słowach na krzyżu płynie wołanie za mną, o mnie, do mnie. Nie tylko wierzę, nie tylko doświadczyłam, poczułam. Ja wiem. Że Boga się nie ogarnie, nie zmierzy, nie przewidzi. Że spełnia On obietnice dane w życiu. Kocham Go.